135 Obserwatorzy
37 Obserwuję
Hagime

Hagime

Teraz czytam

Ćwiartka raz
Karolina Korwin-Piotrowska
Głodne kamienie
Rabindranath Tagore, Franciszek Mirandola, Jerzy Bandrowski
Ołtarz główny kościoła w Warszawie-Wesołej. Przepraszam za jakość ale zdjęcie z netu:).
Ołtarz główny kościoła w Warszawie-Wesołej. Przepraszam za jakość ale zdjęcie z netu:).

Grek Zorba

Grek Zorba - Nikos Kazantzakis

 

 

 

Wybór jednej jedynej ulubionej książki jest bardzo trudny i w moim przypadku chyba niemożliwy. Bo jakie przyjąć kryterium, jak połączyć wielość gatunków. Jeśli ulubioną książką byłaby ta, którą czytało się najczęściej to w moim przypadku jest to "Grek Zorba". Był okres kiedy wracałem do niej kilka razy w roku. I choć już dawno jej nie czytałem, rozpoczynając tworzenie wirtualnej biblioteki zacznę od Nikosa Kazantzakisa.

Oblężenie Krisznapuru

Oblężenie Krisznapuru - James Gordon Farrell

Książka nie należy do kategorii „must have” ale jeśli gdzieś na nią traficie i będziecie mieli trochę wolnego czasu to czemu nie. Sam już dokładnie nie pamiętam jak trafiła do mojej biblioteki. Kupiłem ją chyba kiedyś na wyprzedaży, pewnie ze względu na tytuł kojarzący się z Indiami, bo autor nic mi nie mówił. Długo stała na półce cierpliwie czekając na swój moment. Nie ma tu fajerwerków, akcja nie płynie wartko, dialogi nie skrzą dowcipem, czasami jest nudna, ale nie odpycha. Nie przepadam za epoką wiktoriańską i pewnie bym poległ ale jej zderzenie z klimatem Indii przynosi całkiem ciekawy efekt. Dwa zupełnie odmienne światy, które muszą ze sobą koegzystować. Tłem książki są autentyczne wydarzenia, tzw. „powstanie sipajów”, które w l. 1857–59 wybuchło w północnych i środkowy Indiach. Sipajowie, żołnierze pochodzenia hinduskiego służący w armii brytyjskiej, tworzyli własne oddziały jednak dowodzenie powierzano wyłącznie oficerom brytyjskim, blokując możliwość awansu miejscowym. Kryzys ekonomiczny w Indiach w poł. XIX w., narastająca niechęć ludności do osiągających coraz większe wpływy Brytyjczyków, znalazły swoje ujście w konflikcie zbrojnym. Bezpośrednią przyczyną wybuchu buntu były papierowe ładunki do nowych karabinów, które przed załadowaniem należało otworzyć, rozgryźć zębami. Papier w celu zabezpieczenia przed wilgocią nasączano m. in. tłuszczem zwierzęcym. Rozgryzanie papieru nasączonego tłuszczem wołowym lub wieprzowym obrażało uczucia religijne żołnierzy wyznających hinduizm i islam. Ale książka niestety nie jest o sipajach a i same Indie odgrywają rolę drugorzędną. Farrell skupia się na grupie białych, stanowiących elitę pewnego miasteczka, które lata świetności ma już dawno za sobą. Główni bohaterowie to przedstawiciele klasy średniej, prowincjonalni urzędnicy, wojskowi, lekarze, i ich rodziny. Poznajemy ich jeszcze w czasie pokoju, życie codzienne, relacje międzyludzkie i co najważniejsze stosunek do Indii i Hindusów. Niektórzy budzą sympatię inni irytują ale wszystkich łączy poczucie wyższości w stosunku do miejscowych i otaczającego świata, którego nie próbują nawet zrozumieć. Powoli nadciąga burza. Kiedy walki docierają do Krisznapuru biała społeczność miasta zamyka się w rezydencji zarządcy okręgu i przez kilka miesięcy broni przed atakami sipajów. Farrell zastosował bardzo prosty zabieg. Zbudował obraz pewnej społeczności, a potem poddał próbie z rodzaju tych ostatecznych. Pod wpływem zagrożenia życia, stresu wywołanego długotrwałym oblężeniem, zmniejszających się racji żywnościowych, coraz trudniejszych warunków socjalno-bytowych ludzie zmieniają się. Powoli nawyki cywilizacyjne, które były podstawą sztucznie budowanego poczucia wyższości, tracą znaczenie. Książka nie jest psychologicznym opisem upadku lub wzlotu jednostki ale niektórzy bohaterowie przechodzą przemianę, która może zaskakiwać. Mimo faktu, iż książka powstała ponad 100 lat po opisywanych wydarzeniach, Farrell szczegółowo oddał mentalność kolonizatorów epoki wiktoriańskiej, która i dzisiaj nie jest obca niektórym Europejczykom odwiedzającym tzw. „trzeci świat”. Tak sam napisał o swojej książce: „(…) Znawcy przedmiotu odnajdą w tej powieści liczne historyczne szczegóły, zaczerpnięte z dzienników, listów i wspomnień naocznych świadków; w wielu przypadkach cytowałem te świadectwa niemal dosłownie. (…) Pragnę podziękować pani Anthony Storr za udostępnienie mi rodzinnej korespondencji z okresu indyjskiego powstania oraz historykom, których prace dostarczyły mi faktów i realiów epoki wiktoriańskiej wplecionych w fikcyjną fabułę powieści (…)” Rozumiem koncepcję autora ale mimo wszystko, brakuje mi w książce wyrazistych postaci „tubylców”. Farrell skupia się wyłącznie na białych i właściwie jedynym wyjątkiem jest Hari, syn miejscowego maharadży. Postać tragikomiczna, rozdarta miedzy tym co nowoczesne i „lepsze” bo brytyjskie a tradycją i kulturą, z której wyrósł. PS. James Gordon Farrell jest raczej mało znanym pisarzem. Urodził się w 1935r. w Liverpoolu, w rodzinie o irlandzkich korzeniach. Ukończył studia w Oxfordzie, dużo podróżował. Swoją pierwszą powieść wydał mając 28 lat. Pierwszy sukces odniósł w 1970 r. kiedy dostał nagrodę Goffreya Fabera za „Niepokoje”, książkę o wojnie irlandzko-brytyjskiej. Za następną powieść „Oblężenie Krisznapuru” otrzymał w 1973r. prestiżową Nagrodę Bookera. Później wydał jeszcze jedną powieść historyczną „Singapurskie kleszcze” a w 1979r., w wieku 44 lat, zginął tragicznie. Być może najlepsze miało dopiero nadejść.

Madame

Madame - Antoni Libera

 

Przyłączam się do wszystkich hymnów pochwalnych dla tej książki. DELICJE. Były (chyba jeszcze są) takie ciastka, które dla pewnego pokolenia dzieciaków stanowiły spełnienie marzeń. Zjedzenie takiego ciastka dzieliłem na trzy etapy. Najpierw odgryzałem dookoła biszkopt oblany czekoladą, później dolny biszkopt a na zakończenie pomarańczowa galaretka z czekoladą. Z rozmów z rówieśnikami wiem, ze techniki i kolejność były różne ale najważniejsze było przedłużanie do maksimum obcowania z przyjemnością.

     Przypomniało mi się to w trakcie czytania „Madame”. Po początkowym zachłyśnięciu zacząłem dozować sobie lekturę do rozdziału, dwóch dziennie z żalem obserwując umykające strony. O cudownym języku i wątku miłosnym bliskim chyba większości uczniów napisano w wielu opiniach i trudno tu coś dodać. Mnie zachwyciło również to, w jak subtelny i elegancki sposób Antoni Libera „zmiażdżył” słusznie miniony system.

Kapelusz cały w czereśniach

Kapelusz cały w czereśniach - Oriana Fallaci

Rewelacja pod każdym względem: społeczno-obyczajowym, historycznym i warsztatowym. Galeria niezwykłych osobowości: toskańska chłopka Caterina, której idee fixe stała się nauka czytania i pisania, właścicielka tytułowego kapelusza; Anastasia sierota o polskich korzeniach, niesamowita kobieta, która wciąż ucieka lub goni (nie mogę się zdecydować) czy mój ulubieniec, opanowany rządzą zemsty marynarz Francesco, o którym Fallaci napisała: „ jego przeznaczeniem było, by do ostatniej kropli wypił truciznę nieszczęścia”. Co za rodzina. Jeśli włoskie kobiety są takie jak w rodzinie Oriany Fallaci to nie dziwię się, że czterdziestoletni Włosi niechętnie puszczają „matczyną spódnicę”. Akcja książki jest rwana, przeskakuje w różne miejsca, do różnych osób, i ten chaos bardzo uwiarygadnia powieść. Osoby, które próbowały „grzebać” w swoich korzeniach doskonale to zrozumieją. Te szczątkowe informacje wyszukiwane gdzieś po państwowych archiwach, wiejskich parafiach czy we wspomnieniach bliskich rzadko dają całościowy obraz. Jest to raczej składanie rozsypanych fragmentów niekompletnej układanki, w dużej mierze podlegające subiektywnej ocenie, interpretacji czy domysłom. Bardzo ciekawy jest też aspekt historyczny powieści, umiejscowienie losów przodków w kontekście rewolucyjnych zmian zachodzących w XIX-wiecznej Europie i Ameryce, a głównie w burzliwej historii Włoch. Dla osób nie znających szczegółowo historii Włoch „zdziwienie” może budzić fakt, że nie tylko Polska borykała się z tożsamością narodową, okupantami, zaborcami itp. Słysząc z ust niektórych naszych polityków, że Polacy w genach mają nienawiść do Rosjan i Niemców zastanawiam się czy Włosi genetycznie nienawidzą Austriaków i Francuzów. Ogromnie żałuję, że saga dotarła tylko do końca XIX wieku. Jestem pewien, że gdyby Oriana Fallaci zdążyła przeprowadzić losy swoich przodków przez 1 poł. XX wieku: I wojna światowa, rozpad Monarchii Austro-Węgierskiej, faszystowskie Włochy, II wojna światowa, otrzymalibyśmy kolejne 800 stron fantastycznej lektury.

Ja, inkwizytor. Dotyk zła

Ja, inkwizytor. Dotyk zła - Jacek Piekara

 

 

 

Zmusza do myślenia. U mnie szło ono w dwu kierunkach:

1. Po co została napisana? Tu usprawiedliwień można znaleźć kilka: pieniądze – fani Mordimera i tak przeczytają/kupią; megalomania – pisarze też są tylko ludźmi; terapia – są teorie, że to przynosi ulgę (piszącemu).

2. Po co dokończyłem? Tu usprawiedliwień jest mniej. Waham się między „głupotą” a „nadzieją”.

 

Ta książka jest okropnie nudna, a nudna książka fantasy to porażka, i dla czytelnika, i dla autora.

Piana złudzeń

Piana złudzeń - Boris Vian

„Love Story” w oparach absurdu. Piękna i smutna książka o miłości. O miłości, która niszczy i zabija, o miłości bezgranicznej (Colin)i miłości obsesyjnej (Chick). A wszystko w ferii barw, których ilość w książce może przyprawić o oczopląs, podane lekko, subtelnie i dowcipnie. Szczęśliwi czytający po francusku :(. Mimo blisko 70 lat na karku książka wciąż się broni. Zdawać się może wyświechtany temat miłości dwojga młodych ludzi, nagła choroba i wszechobecne kłopoty finansowe, banał, ale jak przyrządzony. Siłą książki jest oryginalne, trochę makabryczne poczucie humoru i autorski świat stworzony przez Viana, nierzeczywisty i groteskowy choć Vian w przedmowie pisze: „… historia ta jest całkowicie prawdziwa, sam ją wymyśliłem od początku do końca …” Wciąż aktualne są też tematy poruszane przy okazji ,etos pracy (kapitalna rozmowa rekrutacyjna zakończona strzelaniem), kościół jako organizacja nastawiona na zysk czy homoseksualizm (komiczna instytucja pederastów weselnych). Tylko muzyką Duke’a Ellingtona już się chyba nikt tak nie zachwyca i nad J.P. Sartrem tak nie znęca. Dla mnie Vian - mistrz, podobno we Francji do dziś sprzedaje się 100 tysięcy jego książek rocznie.

Mam wrażenie, że twórcy mojej ulubionej kreskówki „Chowder”, w kwestiach kulinarnych, inspirowali się „Pianą złudzeń”.

Lód

Lód - Jacek Dukaj

 

Dwa tygodnie. Uff, skończyłem. Nie pamiętam, żebym tak długo czytał książkę, która mi się podoba. Niesamowita huśtawka nastrojów. Od zachwytów i niemożności oderwania się, do zniechęcenia i kilkudniowego odstawienia. Historia, polityka, nauka biała, nauka czarna, religia, filozofia, katorżnicy, terroryści, wariaci, prawda, fałsz, czego tu nie ma? Tyle się dzieje, że zawrót głowy murowany. Myślę, że z czasem pojawią się zastępy lodologów, którzy będą rozkruszali „Lód” na kawałeczki i badali pod mikroskopem. Dukaj pewnie miał niesamowitą frajdę pisząc tę powieść. Dla tych, którzy się czują skołowani po przeczytaniu (ja tak), mały cytacik z książki: „Nie przenikniesz rozumem przyczyn wszystkich zdarzeń, które cię dotykają. Ani większości nawet. Od tego tylko pomieszania zmysłów można dostać.”

Korona śniegu i krwi

Korona śniegu i krwi - Elżbieta Cherezińska

Warto przeczytać. Porównanie z „Grą o tron” należy traktować jako chwytliwe hasło reklamowe, które, jeśli będzie odczytane zbyt dosłownie, może robić tej książce krzywdę. George R.R. Martin stworzył całkowitą fikcję co pozwala mu płynąć w różne kierunki bez ograniczeń. Elżbieta Cherezińska porusza się w określonej, wąskiej czasoprzestrzeni, trzymając się faktów co znacznie ogranicza możliwości fantazjowania, ale dla mnie jest wielkim atutem tej książki. Okres, który wybrała autorka, choć mało popularny i słabo udokumentowany źródłowo, jest barwny i ciekawy, a przedstawiony w takiej postaci może być również przystępny dla osób niepasjonujących się historią. Plusy (dodatnie). Czytając „Koronę śniegu i krwi” często grzebałem w necie szukając dodatkowych informacji o przedstawionych wydarzeniach czy postaciach i zawsze uderzała mnie zgodność faktów historycznych i chronologia zdarzeń z treścią książki. Nawet w tak drobnych detalach jak to, która księżna fundowała który klasztor czy którzy książęta pokłócili się i dlaczego. Nie weryfikowałem szczegółowo wszystkich poruszanych w książce wydarzeń, nie jestem historykiem, ale odnoszę wrażenie, że pomijając wątek fantastyczny dotyczący czasów pogańskich, można ją traktować niemal jak literaturę popularnonaukową. Co najważniejsze mimo tak starannego przestrzegania wiarygodności historycznej książka nie męczy, akcja płynie warto i żal się z nią rozstawać. Brawo dla talentu autorki. Drugi plus za postacie. Autorka twórczo rozwinęła przydomki poszczególnych bohaterów. Nie mamy wątpliwości dlaczego potomni nazwali Władysława księcia kujawskiego Łokietkiem, Bolesława księcia kalisko-gnieźnieńskiego Pobożnym czy Bolesława księcia krakowskiego Wstydliwym a magiczne umiejętności św. Kingi wydają się czymś naturalnym. Dzięki tej książce postacie historyczne przestają być tylko obrazami Matejki z „Pocztu królów i książąt Polski” a stają się ludźmi z krwi i kości. Plus (ujemny). Przewijający się przez całą książkę wątek fantastyczny dotyczący Starszej Krwi jednym może się podobać a innym przeszkadzać. Dla mnie jest zbyteczny ale traktuję go jako odskocznię autorki od sztywnych ram narzuconych przez historię i ukłon w stronę czytelników, których może znużyć śledzenie ciągłych wojen, wojenek i intryg. Polecam tę książkę młodzieży jako lekturę uzupełniającą do lekcji historii i przerywnik w mozolnym wkuwaniu dat. Mam nadzieję, że Elżbieta Cherezińska będzie dalej czerpała z gotowego scenariusza jakim jest historia Polski, co w połączeniu z jej talentem gwarantuje nam dobrą zabawę.

Dzikość serca

Dzikość serca - Barry Gifford

Bardzo prosta historia. Pierwsza wielka miłość. Dwudziestoletnia dziewczyna chcąca wyrwać się z rąk nadopiekuńczej matki i chłopak z lekko patologicznej rodziny, sierota, poszukujący swojego miejsca na ziemi. Czy miłość Luli i Sailora przetrwa próbę czasu czy jest skazana na porażkę? Odpowiedź ma dać romantyczna podróż/ucieczka w klimatach południowych stanów Ameryki (Luizjana i Teksas). W tle zmagań „z życiem” Luli i Sailora, szkice kilku bohaterów drugiego planu: histeryczna matka, lekko melancholijny detektyw, piszący do szuflady szkice opowiadań (te jego szkice to moim zdaniem, oprócz niektórych dialogów, najzabawniejsze fragmenty książki) oraz nieodzowny „czarny charakter”. Na koniec co bardziej wrażliwa dusza i łzę może uronić. Bez ckliwości i taniego sentymentalizmu, miejscami zabawna, zapisana bardziej w formie relacji niż opowieści, na niecałych 150 stronach. Idealna książka na 2-3 godziny przed snem, nie wywołująca koszmarów. Aż dziwne, że tak mało osób ją czytało, polecam zamiast kolejnej cukierkowej książki Rosemary Sweetheart* czy Mary Rose Flowers*.

 

     Nie da się o książce bez filmu. Pewien amerykański reżyser Monty Montgomery postanowił zekranizować książkę Gifforda. Trafiła ona do rąk jego przyjaciela, który miał pomóc w produkcji. Ten, również reżyser, po lekturze uznał, że to on musi nakręcić film.

I tak powstała „Dzikość serca” by David Lynch. Film, który trudno nazwać ekranizacją, bo jest to raczej szalona „wariacja” na temat. To moje drugie spotkanie z książką, które z perspektywy kilkunastu lat jest dużo przyjemniejsze. Pierwsze przebiegało według schematu. Rewelacyjny film, potem „odkrycie”, że jest książka, a po przeczytaniu mało oryginalne pytanie, WTF? A dziś? Dziś raczej unikam sytuacji książka/film czy film/książka, bo przynosi to więcej rozczarowań niż radości. Jednak „Dzikość serca” to jeden z niewielu przypadków gdzie, i książka, i film mają swoje miejsce na moich półkach. Nie mam wątpliwości, że to zasługa filmu, a książka pełni raczej rolę podrzędną. Ale to dzięki książce, mimo upływu lat i obejrzeniu innych filmów Lyncha, wciąż fascynuje mnie, jakimi kanałami przepuścił on przez swoją głowę książkę Gifforda. PS. Kilka lat później Barry Gifford napisał, wspólnie z Davidem Lynchem, scenariusz do filmu „Zagubiona autostrada”.

 

*autorki fikcyjne, choć posiadają pierwowzory

Miasto ślepców

Miasto ślepców - José Saramago

Jakiś magnes ciągnął mnie do tej książki. Nazwisko autora kojarzące się z indiańskim szamanem, intrygujący tytuł i moje „dziewictwo” związane z twórczością Saramago. Kiedy książka leżała już na dywanie koło łózka (moja ulubiona pozycja, ja na łóżku, książka na podłodze) wpadłem w lekką panikę czy nie za bardzo napompowałem balon oczekiwań. I jestem z siebie bardzo dumny, intuicja mnie nie zawiodła. Pewne skojarzenia z Camus czy Goldingiem są nieuniknione ale Saramago wali z grubej rury. Odbiera ludziom wzrok. Wartościowanie zmysłów jest niebezpieczne ale chyba każdy kiedyś przynajmniej teoretyzował na ten temat, i mam wrażenie, że wzrok jest tym najbardziej cienionym. I katastrofa - cały lans, autokreację, dbanie o wizerunek trafił szlag. Wszystkie zdobycze cywilizacji, całe „człowiek to brzmi dumnie” umiera. Zostają nadzy ludzie. Odebrano im ważny instrument ale przecież nie rodzą się od nowa, przynajmniej na początku są sumą tego czego się nauczyli i jak żyli. Dopiero izolacja, zamknięcie w klaustrofobicznej przestrzeni wśród takich samych nieszczęśliwców, w sposób nieuchronny uwalnia demony, górę biorą brutalna siła i pierwotne instynkty. Na szczęście świat ratują kobiety. Nie tylko dlatego, że główna bohaterka dostaje ogromny handicap w postaci sprawnych oczu, bo ten dar balansuje między błogosławieństwem a przekleństwem. Ratują dlatego, że zostają najbardziej upodlone. Do zbiorowych gwałtów dochodzi nie w wyniku brutalnej przemocy ale w wyniku „własnego” wyboru. Męski świat. Wszyscy w tym świecie pędzą w dół ale to kobiety Saramago spycha na samo dno, dając im możliwość odbicia. I to kobieta, znana nam pod imieniem „żona lekarza” (sic!), ze swoim błogosławieństwem/przekleństwem, wspierana przez „dziewczynę w ciemnych okularach” i „żonę pierwszego ślepca” (męski świat) wydobywają swoje stado na powierzchnię. Konstrukcja powieści też mi bardzo odpowiada, tam i z powrotem. Na początku pędzi z ogromną szybkością w dół, odbija się od dna i powoli, krok po kroku, zmierza na powierzchnię. Tempo spadania jest tak duże a upadek tak bolesny, że powolne wznoszenie jest jak balsam choć nie pozwala potraktować wszystkiego tylko jak koszmarny sen. Pojawiające się od czasu do czasu wtrącenia narratora dla mnie były niezbędne, przywoływały do porządku, czytając coś wciągającego miewam problemy z zachowaniem dystansu. Dzięki narratorowi, w części rozgrywającej się w szpitalu, odnosiłem wrażenie jakbym obserwował kolejny eksperyment profesora Zimbardo. Tym, którym w czytaniu będzie przeszkadzał brak klasycznego zapisu dialogów, zwracam uwagę na aspekt ekologiczny. Gdyby dialogi nie były zapisane ciurkiem to książka zamiast 300 liczyłaby z 500 stron, to bardzo dużo drzew :) Gorąco polecam.

PS 1 Uwaga techniczna. Lepiej nie czytać z pełnym żołądkiem.

PS 2 Odjąłem jedną gwiazdkę za główne postacie męskie. Nie dość, że cały czas dostają „bęcki” od swoich partnerek to jeszcze musiały im się przydarzyć wstydliwe chwile słabości.

Morfina

Morfina - Szczepan Twardoch

Trochę „usztywniony” zabierałem się do „Morfiny” po przeczytaniu kilku recenzji. To rozbijanie mitu patrioty czy rozprawa z polskością brzmiały groźnie i pachniały politycznym mordobiciem. Na szczęście każdy tu może znaleźć coś dla siebie. Upraszczając, ja znalazłem opowieść o trzydziestoletnim Kostusiu, któremu wojna się przydarzyła i w Konstantego się przemienił. Problem dojrzałości, nie obcy wielu 30, 40 latkom, co samo w sobie niczym szczególnym nie jest, solidnie dociążony szukaniem tożsamości narodowej. Kostuś, nie radzi sobie z: dorosłością, miłością, ojcostwem, kobietami, alkoholem, narkotykami (mało ?). Syn niemieckiego arystokraty i Ślązaczki, która z sobie znanych powodów postanowiła z syna zrobić Polaka, rozdarty między dwoma śmiertelnie skłóconymi narodami, w obliczu największej tragedii XX wieku. Jak żyć autorze, jak żyć? Okazuje się, że żyć można i jeszcze zabawa z tego świetna dla czytelników, a wszystkie te ciemne strony i dramaty Kostusia tak pięknie są opisane, że od początku zaczynamy mu kibicować. Większa cześć akcji rozgrywa się w Warszawie, w październiku 1939 , w momencie kiedy wojna została już przegrana ale jeszcze Niemcy nie uruchomili machiny terroru. Nie ma tej grozy, którą przyniosła okupacja: łapanki, egzekucje, Szucha, Pawiak czy getto. Warszawa pokonana, tkwi w zawieszeniu, w oczekiwaniu na to co ma nadejść. Ten nastrój miasta współgra doskonale z naszym bohaterem. On też jest zawieszony, między dwoma wrogimi narodami i między kobietami: demoniczną matką palącą indyjskie zioła, żoną Polką-matką jego syna oraz rosyjsko-żydowską prostytutką narkomanką a równocześnie brak w otoczeniu Kostusia wyrazistych a ważnych dla każdego chłopca mężczyzn. Wojna zmienia *, zmienia też Kostusia. Wtłoczony, trochę wbrew sobie a trochę z poczucia obowiązku w działania tworzącej się konspiracji, powoli łapie trop. Poznaje wreszcie kobietę z krwi i kości, silną, niezależną i odważną, która wymyka się wszystkim jego projekcjom. Istotną rolę, może nawet najważniejszą w tej przemianie, odgrywa również, pojawiający się dopiero w pełnej krasie po kilkuset stronach książki, ważny dla Kostusia bohater płci męskiej. Mężczyzna poharatany przez życie jak należy, choć autor złośliwie próbuje podważyć jego męskość, daje Kostkowi wsparcie jakiego ten dotąd nie otrzymał od nikogo. I jak nie trudno się domyślić narodził się Konstanty Willemann. Polecam, świetnie się bawiłem. Twardoch o sprawach ważnych pisze z humorem, dystansem bez zbędnego patosu i smędzenia. Blisko 600 stron tekstu zupełnie nie nudzi, wartka akcja, prosty język i jest o czym pomyśleć. Nie ma tu może rewolucyjnych myśli czy poglądów ale jest ciekawy głos o ludziach dwu narodów. Autor bierze pod lupę nie te budzące jeszcze skrajne emocje pogranicza, ukraińskie czy litewskie, ale trochę przykurzony styk polsko-niemiecki. Największy plus ode mnie za poczucie humoru. Kilka próbek:

„…klecha to niewiasta honoris causa…”

„ …Austriak jest polukrowanym niemieckością Czechem…”

„ …w prawo na Hernadszentistvan. Takie słowo, że kiedy kończę je czytać, to zapomniałem już, jaką literą się zaczynało…” – kto tego nie czuł jadąc samochodem przez Węgry

„…kocha Polskę miłością Pana Romana, a więc nienawidzi tej, która jest a kocha tylko tę, która być może…” – wciąż aktualne

„…Dniało. Plac Zbawiciela już w części uprzątnięty, smutny trup spalonego klombu po środku, pozrywany bruk…” – brzmi jak Warszawa 12.11.2013

 

Jedna rzecz mi trochę zgrzytała. Czytając „Morfinę” odnosiłem wrażenie, że wszystko tu jest idealnie na swoim miejscu, ułożone dokładnie tam gdzie powinno leżeć, grzecznie trzymane w ryzach poprawności, taki przysłowiowy „niemiecki porządek” bez odrobiny miejsca na „ułańską fantazję” :). Może wymyślam a może chodzi o rynek niemiecki. Wyczytałem ostatnio, że autor zabrał się już za pisanie nowej powieści, która osadzona będzie w realiach Górnego Śląska, a więc w mateczniku. W kontekście jego zaangażowania w sprawy autonomii i ostatniej wypowiedzi na temat Polski, bardzo jestem ciekaw, w którą stronę to pójdzie.

 

* tu o tej banalnej prawdzie, obrazowo: http://www.youtube.com/watch?v=6a7twMM7D04

 

 

 

 

 

 

 

Popioły

Popioły - Stefan Żeromski

 

Generalnie zachęcam choć nie jest łatwo. Świetna lekcja historii i opowieść o bardzo burzliwym okresie w dziejach Polski i Europy. Polecam szczególnie tym, którzy bezkrytycznie gloryfikują historię naszego narodu i wierzą w jego „mesjanizm”. Wojna jest złem, z jakichkolwiek pobudek by nie wynikała. W „Popiołach” wspaniale widać jak w imię tych samych idei, raz można być ciemiężycielem a raz ciemiężonym. Dla mnie największym plusem książki jest aspekt historyczny. Powstawanie Legionów i ich kręty szlak bojowy, realistyczne opisy scen batalistycznych, upadek Wenecji, wyprawa na Karaiby, bitwa pod Raszynem czy obrona Sandomierza. Opis zdobywania, budynek po budynku, oblężonej Saragossy - mistrzostwo. Czytając, sprawdzałem czy mi się chałupa nie wali na głowę:)

 

Najtrudniej przebrnąć przez tom pierwszy. Przyciężkie opisy przyrody i główny bohater, który irytuje. Nie wkurza, nie zachwyca ale właśnie irytuje. Działa pod wpływem impulsów, które jak szybko się pojawiają tak szybko znikają, nie wywołując jakiejkolwiek refleksji w bohaterze. Tłumaczenie zachowania Rafała młodym wiekiem zupełnie mnie nie przekonuje, zwłaszcza, że przez całą książkę (ok. 15 lat) zachowuje się podobnie. Dla mnie bohater-porażka. Na szczęście później pojawiają się inne ważne postacie, zdolne do refleksji, u których przeżyte doświadczenia nie pozostają bez wpływu na ich postawę.

Żegnajcie, mężczyźni

Żegnajcie, mężczyźni - Antonio Gomez Rufo

„Juan jest mężem Claudii, ale kocha Laurę, wszyscy troje o tym wiedzą.” To pierwsze zdanie z opisu na okładce może prowadzi gdzieś w meandry latynoskiego serialu o miłości. Bez wątpienia jest to książka o miłości. Przez blisko połowę książki poznajemy Juana, czterdziestoletniego mężczyznę cierpiącego na paniczny lęk przed samotnością, oraz stworzoną przez niego namiastkę raju. Raju na miarę własnych możliwości i wyobrażeń, utkanego z lęków i resztek nadziei. Ciasnego i dusznego miejsca odosobnienia, spowitego w mrok, kłęby tytoniowego dymu i wyposażonego w niekończący się zapas whisky. Raju gdzie o pierwszeństwo walczą, demoniczny obraz Francisa Bacona i subtelny wiersz E. E. Cummingsa, którego ucieleśnieniem jest Laura, wyobrażenie kobiety idealnej. Tym, których uwiodła ta wizja męskiej Arkadii pan Rufo wystawił słony rachunek, nie pozostawiając złudzeń, że nawet za namiastkę szczęścia trzeba zapłacić. Cios jest tak celny i precyzyjny, że przez kilkanaście następnych stron trudno wrócić do równowagi choć wydaje się, że od początku książki jesteśmy oswojeni ze strachem i cierpieniem Juana. Litościwemu czytelnikowi, któremu może gdzieś w tyle głowy kiełkować myśl o drodze na skróty, pan Rufo delikatnie przymyka te drzwi: „śmierć kojarzyła mu się z wieczną samotnością (z jakże nieznośną wiekuistą ciszą zalegającą pod grobową płytą, myślał Juan)”. Jakby mówił, poczekajcie, spójrzcie na książkę, to dopiero 2/3 mojej opowieści, zaledwie zaliczka z rachunku wystawionego Juanowi. Tak to dopiero zaliczka, prawdziwym rachunkiem dla Juana jest raj zbudowany rękoma Claudii. Smutna książka, w której wszyscy się boją i cierpią, a jedyna bohaterka do której uśmiecha się los, w chwili swojego długo oczekiwanego szczęścia, wywołuje w czytelniku diaboliczny śmiech. Czy polecam? Proponuję najpierw przeczytać wiersz E.E. Cummingsa „Gdzieś, gdziem nigdy nie dotarł” i obejrzeć obraz Francisa Bacona „Painting 1946”. Jeśli takie zestawienie się komuś spodoba (?) lub zainteresuje to polecam. Jeśli nie, to z czystym sumieniem można sobie darować lekturę, przecież jest tyle książek, których nie zdążymy w życiu przeczytać.